Nieukończony, ostatni, pośmiertnie opublikowany utwór francuskiego prozaika, poety i dramatopisarza, który był prekursorem surrealizmu i wielu awangardowych eksperymentów literackich. Stereofoniczna relacja nakazuje skupienie i zatopienie się w świecie Dokumentów.
W przypadku Roussela ciągłe poczucie, że nie wiemy, do czego autor zmierza, paradoksalnie zwiększa potęgę czaru, który rzuca jego pisarstwo. Opowieści są intrygujące same w sobie - można się rozkoszować dziwnie skrystalizowanym językiem, a jednocześnie coś w rodzaju efektu "stereo" zwiększa intensywność doznań. Na jednym poziomie idziemy jego tropem; prawie, lecz nie całkowicie, wymyka się nam gdzie indziej, w miejscu, gdzie sekrety pozostają sekretami - w "Republice snów", której prezydentem, jak obwieścił Louis Aragon, jest Raymond Roussel.
Roussel zamiast opowiadać historie, najskrupulatniej opisuje okoliczności i scenki, co daje efekt nadrealistyczny. Stał się jednym z najmodniejszych pisarzy, a to dlatego, że można go czytać na dziesiątki sposobów. "Dzieło nie powinno zawierać niczego z rzeczywistości, żadnej obserwacji świata czy umysłu, niczego oprócz kombinacji całkowicie wymyślonych" - pisał. Jego odkryciem było to, że w tekstach decyzje pisarskie podejmuje sam język pod naciskiem metody, nie pisarz więc rozstrzyga, jak przebiega narracja. Okazało się, że metody Roussela nie do końca dają się wyjaśnić...
Wydaje się bowiem, że Roussel mógł być spadkobiercą i jakby teratologicznym wcieleniem tej charakterystycznie francuskiej odmiany "dekadencji", dziewiętnastowiecznego ennui, spleenu Baudelaire'a ("Spleen jest uczuciem stanowiącym odpowiednik ciągłej katastrofy", zanotował Walter Benjamin), wstrętu Lautréamonta, alienacji Rimbauda - może w jakimś alegorycznym sensie udzieliło mu się całe legendarne znużenie po dwakroć przedwojennej Europy.
Wobec Dokumentów Roussela określenia "nagłe zwroty akcji" albo "konstrukcja szkatułkowa", choć uzasadnione, wydają się nazbyt skromne - przygoda goni przygodę, intryga - intrygę (cały pościg potrafi zamknąć się w jednym, zawrotnym zdaniu), a "szkatułki" otwierają się w nieludzkim tempie, z każdą książką, znaczkiem pocztowym, relikwiarzem, posążkiem, płaskorzeźbą, arią operową i pamiątkową monetą.
Jeśli pisać poezję znaczy kondensować, Dokumenty mające służyć za kanwę są dziełem poetyckim. Czytelnik znajdzie tu streszczenia co ciekawszych operetek i wodewili. Rzeczy są podane tak przystępnie, że nie warto już szukać oryginałów (jeśli w ogóle istnieją). Są też apokryfy. A skoro dwa ostatnie dokumenty naprowadzają na trop skarbu, czytelnik leniwy również Stevensona może sobie odpuścić. Zaś czytelnika wytrawnego ucieszy fragmencik, który jest czymś na kształt Blake'owskiego "Ah! Sun-flower" ("Ah, Sun-flower, weary of time, / Who countest the steps of the sun") i Derridiańskiej Białej Mitologii razem wziętych i podanych à rebours: "Niedostępna Nourdah, aby w pochlebny sposób ozłocić swoją odmowę, wypowiedziała w sabirze - a potem przełożyła - ustęp z Koranu mówiący o wnioskach, jakie należy wyciągnąć z faktu, że da się wymienić trzynaście roślin, które w przeciwieństwie do heliotropu nieśmiało odwracają się od słońca". Miłej lektury.
W HawanieDOKUMENTY MAJĄCE SŁUŻYĆ ZA KANWĘDokument pierwszyDokument drugiDokument trzeciDokument czwartyDokument piątyDokument szóstyPrzypisy