Muzyka zespołu Jarosza, Ozgi i Wieczorka poprzez połączenie przeciwstawnych nurtów pozwala na nowo wybrzmieć poezji, zarówno w ostrych brzmieniach basów, leniwym głosie melorecytacji, spokojnych dźwiękach syntezatora czy deformacjach głosowych. Na krążku pojawia się gościnnie Wojciech Bonowicz.
Dosyć długie, oparte na wciągających figurach rytmicznych kompozycje Lesers Bend zachęcają, by poddać się im (a nie na odwrót), zaś przesłanie albumu - taki prywatny, "ekologiczny" mistycyzm - sugeruje, by i siebie, słuchającego, szukać tu i teraz, nie gdzieś indziej.
Trudno mi napisać, co najbardziej pociąga mnie w muzyce Lesers Bend; niepokojąca aura, muzyczna nonszalancja, a może - użyję określenia oksymoronicznego - oczekiwany moment zaskoczenia - bo przecież nigdy nie wiadomo, w co przerodzi się ich utwór?! Czy potoczy się ustalonym nurtem, czy zacznie ewoluować w nieskończoność, czy może nagle się skończy. A przecież jest jeszcze to "coś", co rodzi się na styku znakomitych tekstów Łukasza Jarosza i muzyki, będącej mieszanką wybuchową. Jak się głębiej pogrzebie, to można się też doszukać elementów melodyki Tuxedomoon, które wzbogacone zostały kilkoma cegłami ze ściany dźwięku, jaką swego czasu atakowało nas The Jesus and Mary Chain. Najnowszy krążek podoba mi się także za odgłosy kojarzące mi się z katowickim dworcem PKP, który nie bez słuszności uważany jest za symbol brutalizmu - późnego modernizmu w architekturze; no właśnie, muzyka Lesers Bend jest poetycka i jednocześnie brutalna, brzmi to nieprawdopodobnie, ale tak jest - niewiarygodna jedność przeciwieństw, która nie wymaga wyjaśnień.
Nowy album Lesers Bend jest chyba najlepszy spośród dotychczasowych. Swój własny i oryginalny (acz niemało zawdzięczający Nowej Fali) styl – ostatecznie wykrystalizowany na poprzedniej płycie „Gea” (2005) – zespół wzbogacił o elementy zupełnie nieoczekiwane. Spokojne, motoryczne pochody sekcji, zanurzone w pastelowych brzmieniach syntezatorów, jak i leniwe melodeklemacje wokalisty, czy subtelne wpływy orientalne. Jednak ostre riffy i zdeformowane krzyki – czasami rodem z post-grunge’u, to znów z punku spod znaku Brygady Kryzys – są co najmniej niespodzianką dla osoby znającej poprzednią płytę. A to jeszcze nie wszystko, bo w poszczególnych utworach znajdziemy akcenty tak różne, jak progresywne wstawki nawiązujące do King Crimson, fragmenty instrumentalne czerpiące z jazz-rocka (a sporadycznie i z free-jazzu), solówkę gitarową budzącą skojarzenia z ostatnim solowym albumem Davida Gilmoura, a nawet żeńską partię wokalną przywodzącą na myśl rock gotycki!
12345678910